Rok w rytmie wody - o cyklu hydrologicznym i jego znaczeniu
31.10.2025
Czy woda ma swój własny kalendarz? Okazuje się, że tak - i to nie bez powodu. W świecie hydrologii, czyli nauki o wodzie, funkcjonuje pojęcie roku hydrologicznego, który różni się od tradycyjnego roku kalendarzowego. Jak działa ten hydrologiczny kalendarz i co może nam powiedzieć o stanie zasobów wodnych w Polsce?
W szóstym odcinku podcastu „PoWody do rozmowy – prostym językiem o gospodarce wodnej”, głos w tej sprawie zabrali Rafał Jakimiak z Departamentu Ochrony Przed Powodzią i Suszą Wód Polskich oraz Michał Ceran, synoptyk-hydrolog z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
Posłuchaj na Spotify:
Kto świętuje Nowy Rok 1 listopada?
Choć większość z nas przyzwyczajona jest do myślenia w rytmie kalendarza od stycznia do grudnia, przyroda rządzi się nieco innymi prawami. W świecie hydrologii – nauki o wodzie – rok nie zaczyna się zimą, lecz późną jesienią, dokładnie 1 listopada. Dlaczego? Bo właśnie wtedy kończy się jeden cykl przyrodniczy, a zaczyna kolejny, który pozwala lepiej zrozumieć i policzyć wodę w środowisku.
Rok hydrologiczny został wyznaczony po to, by możliwe było dokładne bilansowanie zasobów wodnych – czyli określenie, ile wody pojawia się w atmosferze, glebie, rzekach i zbiornikach, a ile z nich znika w wyniku parowania czy zużycia. Rok kalendarzowy, choć wygodny dla ludzi, nie uwzględnia dwóch kluczowych zjawisk, które mają ogromne znaczenie dla obiegu wody w przyrodzie: retencji śniegowej i retencji szaty roślinnej.
Retencja śniegowa to nic innego jak zatrzymanie wody w postaci śniegu. Jeśli śnieg spadnie w grudniu, a stopnieje dopiero w marcu, to jego wpływ na bilans wodny nie zostanie uwzględniony w roku kalendarzowym. Tymczasem właśnie wiosenne roztopy są jednym z najważniejszych źródeł zasilania rzek i wód gruntowych. Przesunięcie początku roku hydrologicznego na listopad pozwala uwzględnić tę wodę w analizach.
Drugim istotnym zjawiskiem jest retencja szaty roślinnej. Rośliny, zwłaszcza w okresie wegetacji, zatrzymują wodę i wpływają na jej obieg w środowisku. W Polsce wegetacja kończy się właśnie na przełomie października i listopada, co oznacza, że rośliny przestają aktywnie uczestniczyć w cyklu wodnym. To naturalna granica, która wyznacza początek nowego okresu hydrologicznego.
Gdy już wiemy, dlaczego cykl wodny zaczyna się 1 listopada, warto zadać kolejne pytanie: co możemy z tą wiedzą zrobić? Okazuje się, że woda – choć zmienna i nieuchwytna – może być analizowana, prognozowana i opisywana za pomocą danych. To właśnie dzięki hydrologii, która łączy obserwacje przyrody z precyzyjną matematyką, jesteśmy w stanie przewidywać susze, projektować bezpieczne zbiorniki i reagować na ekstremalne zjawiska pogodowe. W świecie, gdzie każda kropla ma znaczenie, liczy się nie tylko intuicja, ale przede wszystkim liczby.
Kropla wiedzy – jak dane o wodzie wpływają na nasze decyzje?
Choć woda wydaje się żywiołem nieprzewidywalnym, jej zachowanie można opisać językiem liczb – i właśnie na tym opiera się współczesna hydrologia. W Polsce za zbieranie danych o wodzie i pogodzie odpowiadają m.in. Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej oraz Wody Polskie. Codziennie, przez cały rok, instytucje te gromadzą ogromne ilości informacji hydrometeorologicznych – czyli dotyczących opadów, temperatur, poziomów wód w rzekach, wilgotności gleby, prędkości przepływu i wielu innych parametrów. Te dane nie trafiają do szuflady – są podstawą do podejmowania decyzji, które mają realny wpływ na nasze bezpieczeństwo i jakość życia.
Dzięki analizie danych z wielu lat – tzw. wielolecia, najczęściej obejmującego 30 lat lub więcej – eksperci mogą określić, czy w danym regionie występuje susza, jak poważna ona jest, czy też jakie jest ryzyko powodzi. To właśnie na podstawie takich długoterminowych obserwacji wyznacza się charakterystyki przepływu – czyli informacje o tym, ile wody płynie rzeką w różnych warunkach: w czasie suszy, w okresie średnich opadów, a także podczas ekstremalnych zjawisk pogodowych.
Te dane są niezbędne przy projektowaniu infrastruktury wodnej. Budowa zbiornika retencyjnego, zapory, mostu czy wału przeciwpowodziowego nie może opierać się na przypuszczeniach – musi uwzględniać konkretne liczby. Projektanci analizują przepływy minimalne, średnie i maksymalne, a także tzw. przepływy prawdopodobne, czyli statystyczne prognozy tego, co może się wydarzyć raz na 10, 50 czy 100 lat. To właśnie na ich podstawie określa się bezpieczne parametry konstrukcyjne, które mają chronić ludzi i mienie przed skutkami ekstremalnych zjawisk.
Rok hydrologiczny odgrywa tu kluczową rolę. To nie tylko ramy czasowe dla bilansowania zasobów wodnych, ale też fundament planowania inwestycji hydrotechnicznych. Dane zbierane w poszczególnych latach hydrologicznych tworzą bazę, z której wyciąga się wnioski na temat trendów, ryzyk i potrzeb. W dobie zmian klimatu, kiedy zjawiska takie jak susza czy powódź stają się coraz bardziej intensywne i nieprzewidywalne, znaczenie tych danych rośnie z każdym rokiem.
Hydrologia to dziś znacznie więcej niż tylko nauka o wodzie – to zaawansowany system wczesnego ostrzegania, narzędzie wspierające planowanie przestrzenne i fundament skutecznego zarządzania kryzysowego. Dzięki precyzyjnym pomiarom i analizom możemy przewidywać zagrożenia, projektować bezpieczną infrastrukturę i reagować na ekstremalne zjawiska pogodowe. Wszystko zaczyna się od jednej kropli wody – tej, którą trzeba nie tylko zauważyć, ale też dokładnie zmierzyć i zrozumieć.
A jak jest dziś z tymi kroplami? Czy mamy ich za mało, za dużo, czy może po prostu nie tam, gdzie najbardziej ich potrzebujemy?
Hydrologiczny zegar natury – czy jeszcze działa jak dawniej?
Zrozumienie, dlaczego rok hydrologiczny zaczyna się 1 listopada, to nie tylko ciekawostka z dziedziny nauk o Ziemi – to punkt wyjścia do głębszej refleksji nad tym, jak zmienia się nasz klimat i jak te zmiany wpływają na dostępność wody. Terminy takie jak „susza” czy „powódź” przestały być jedynie medialnymi hasłami – coraz częściej stają się częścią naszej codzienności, wpływając na rolnictwo, gospodarkę, a nawet życie w miastach.
Choć słowo „susza” kojarzy się najczęściej z upalnym latem i spękaną ziemią, w rzeczywistości to zjawisko dużo bardziej złożone – i coraz bardziej obecne w naszym życiu przez cały rok. W Polsce wyróżniamy cztery typy suszy, które nie tylko opisują różne jej aspekty, ale też układają się w logiczny ciąg – jak etapy rozwijającego się kryzysu wodnego.
Pierwszym sygnałem jest susza atmosferyczna, czyli po prostu brak opadów. Gdy przez dłuższy czas nie pada deszcz, gleba zaczyna tracić wilgoć, a rośliny mają coraz większy problem z pobieraniem wody. Wtedy mówimy o suszy rolniczej – zjawisku, które bezpośrednio wpływa na plony, zdrowie roślin i kondycję ekosystemów. Jeśli niedobór wody utrzymuje się dalej, zaczyna spadać poziom wód w rzekach i jeziorach – to susza hydrologiczna. A gdy woda zaczyna znikać także z warstw podziemnych, zagrażając studniom i ujęciom wody pitnej, mamy do czynienia z suszą hydrogeologiczną – najbardziej dotkliwą i trudną do odwrócenia.
Każdy z tych etapów jest dokładnie monitorowany przez stacje pomiarowe IMGW i analizowany przez Wody Polskie. Dzięki temu możliwe jest nie tylko śledzenie sytuacji, ale też podejmowanie działań zapobiegawczych. Problem w tym, że susza w Polsce przestała być zjawiskiem sezonowym. Jeszcze pod koniec XX wieku występowała średnio co pięć lat. Dziś – trwa niemal nieprzerwanie. Analizy z lat 2018–2024 pokazują, że większość kraju znajduje się już na trzecim stopniu zagrożenia suszą hydrologiczną (w czterostopniowej skali). To wyraźny sygnał, że sytuacja staje się krytyczna.
Rok hydrologiczny 2025 tylko potwierdził ten trend. W sierpniu i wrześniu odnotowano najniższe stany Wisły w historii pomiarów – zaledwie 6 cm na Bulwarach Wiślanych w Warszawie. Dla porównania, jeszcze ćwierć wieku temu ekstremalnie niski poziom wynosił 68 cm. Hydrologowie byli zmuszeni do przesunięcia wodowskazu o metr w dół, by w ogóle móc dokonywać pomiarów. To nie oznacza, że wody przybyło – po prostu zmieniono skalę, by móc ją nadal obserwować.
Co ciekawe, nie chodzi tu o to, że w Polsce pada mniej niż kiedyś. Średnia roczna suma opadów – około 600 mm – pozostaje względnie stabilna. Problemem jest sposób, w jaki ta woda spada z nieba. Zamiast spokojnych, rozłożonych w czasie deszczy, mamy coraz częściej do czynienia z gwałtownymi ulewami, które w ciągu kilku godzin potrafią „zrobić” miesięczną normę opadów. Tyle że ta woda nie zostaje w krajobrazie – spływa szybko do rzek, a potem do morza, nie zasilając gleby ani wód gruntowych.
Jednym z głównych powodów tak dramatycznej sytuacji jest także brak śniegu. Jeszcze w latach 90-tych śnieg potrafił zalegać przez wiele dni, umożliwiając dzieciom zabawy na sankach. Dziś śnieg pojawia się na chwilę i znika następnego dnia. W ostatnim sezonie w wielu regionach Polski zimą nie było go wcale, a w Warszawie najwyższa pokrywa śnieżna wyniosła zaledwie 7 cm – i to tylko przez jeden dzień. Brak śniegu oznacza brak wiosennych roztopów, które tradycyjnie zasilały rzeki i gleby. W skrajnych przypadkach, takich jak płonące łąki w Dolinie Biebrzy – naturalnie podmokłym obszarze – widać, jak poważna jest sytuacja. Bez śniegu trudno będzie skutecznie przeciwdziałać niedoborom wody.
Na hydrologicznej mapie Polski szczególnie niepokojąco wygląda niż Polski – pas obejmujący Wielkopolskę, Mazowsze i Lubelszczyznę. To właśnie tam notuje się najniższe sumy opadów, najniższe przepływy w rzekach i największe problemy z retencją. To region, który wymaga szczególnej uwagi – zarówno w planowaniu inwestycji wodnych, jak i w edukacji oraz zarządzaniu kryzysowym.
Permanentna susza nie oznacza, że możemy odetchnąć z ulgą i zapomnieć o zagrożeniu powodziowym – wręcz przeciwnie, oba zjawiska coraz częściej występują równolegle, a ich współwystępowanie jest jednym z najbardziej niepokojących sygnałów zmian klimatycznych. Wyschnięte koryto rzeki nie daje gwarancji bezpieczeństwa. Wystarczy jeden intensywny opad, by woda gwałtownie wypełniła zlewnię i spowodowała powódź, nierzadko o katastrofalnych skutkach. Tak było choćby w 2009 roku, kiedy po długim okresie suszy w południowo-zachodniej Polsce spadło aż 200 mm deszczu, prowadząc do tragicznych wydarzeń. Podobna sytuacja miała miejsce w 2024 roku – w dorzeczu Odry wystąpiła powódź, podczas gdy północno-zachodnia część kraju wciąż zmagała się z suszą. Coraz bardziej ekstremalne i nieregularne zjawiska pogodowe, takie jak nagłe ulewy po długotrwałym braku opadów, są wyraźnym skutkiem postępujących zmian klimatycznych.
Jak więc możemy skutecznie zatrzymywać wodę w krajobrazie, by jednocześnie chronić się przed suszą i powodzią?
Edukacja dla retencji – zmień myślenie i zatrzymaj wodę
Nie mamy wpływu na to, czy spadnie deszcz albo pojawi się śnieg. Mamy jednak ogromny wpływ na to, co zrobimy z wodą, która już trafiła do środowiska. I właśnie tu zaczyna się rola retencji – czyli zatrzymywania wody tam, gdzie może być użyteczna: w glebie, mokradłach, zbiornikach retencyjnych czy w krajobrazie. Woda, która spływa zbyt szybko do rzek, a następnie do morza, nie zasila ekosystemów, nie wspiera rolnictwa i nie łagodzi skutków suszy. Dlatego retencja to dziś jedno z najważniejszych narzędzi w gospodarce wodnej – a zarazem wspólne rozwiązanie dla dwóch pozornie przeciwstawnych zjawisk: suszy i powodzi.
Eksperci podkreślają, że retencja to złoty środek – pozwala ograniczyć szybki spływ wody, zwiększyć jej dostępność w okresach suchych oraz rozproszyć nadmiar wody podczas intensywnych opadów, zmniejszając ryzyko powodzi. Ale retencja to nie tylko technologia – to także sposób myślenia. Dlatego edukacja jest równie ważna jak inwestycje.
Edukacja wodna powinna zaczynać się już w przedszkolu. Dzieci są niezwykle chłonne wiedzy, a to, co przyniosą do domu, może wpłynąć na świadomość całej rodziny. Zrozumienie zjawisk hydrologicznych, znaczenia retencji, wpływu zmian klimatu na wodę oraz sposobów przeciwdziałania skutkom suszy i powodzi – to fundament, który warto budować od najmłodszych lat. Młode pokolenie może w przyszłości kształtować politykę wodną, podejmować decyzje i wdrażać skuteczne rozwiązania. A może nawet zastąpić dzisiejszych ekspertów – z nową energią i świeżym spojrzeniem.
Edukacja powinna być obecna na wszystkich poziomach – od przedszkola po media. To właśnie dzięki niej możemy zmienić sposób, w jaki społeczeństwo postrzega wodę: nie jako coś oczywistego, ale jako zasób, który trzeba chronić, rozumieć i mądrze wykorzystywać.
Wody Polskie od lat prowadzą intensywne działania edukacyjne w ramach planu przeciwdziałania skutkom suszy oraz jego pierwszej aktualizacji. Do współpracy zapraszają nie tylko naukowców i praktyków, lecz także… aktorów! Ambasador projektu, Mateusz Banasiuk, aktywnie promuje wiedzę o wodzie w mediach społecznościowych, a równolegle powstają filmy i spoty edukacyjne, które w przystępny sposób przybliżają tematykę retencji i ochrony zasobów wodnych. Każdy zainteresowany może skorzystać z dostępnych broszur, materiałów informacyjnych, praktycznych porad oraz aktualnych danych publikowanych na stronie projektowej.
W marcu 2026 roku ruszą konsultacje społeczne, które pozwolą lepiej poznać potrzeby mieszkańców oraz poziom ich świadomości w zakresie gospodarki wodnej. To ważny krok w kierunku budowania wspólnej odpowiedzialności za wodę – zasób, który wymaga nie tylko ochrony, ale i zrozumienia.
Przeciwdziałanie skutkom suszy to nie tylko działania w terenie, ale też edukacja. Odwiedź stronę stopsuszy.pl i sprawdź, jakie działania możesz podjąć, aby poprawić sytuację wodną w Polsce!